poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 4

Rozdział IV

Wieczorem, a właściwie póżną nocą, pewna tego, że każdy już śpi, wyszła na zewnątrz zamku, usiadła na trawie i zaczęła rozmyślać. Nie zwracała uwagii na to, że było zimno, że byłą głodna, bo przecież przez ten cały czas prawie nic nie jadła. Kiedy delikatny powiew wiatru musnął jej lica, zmrużyła oczy. Cały czas myślała, myślała o nim. O tym jak blisko niego była, o jego zapachu, jego słowach, które nadal słyszałą w swoich myślach. Miał być ojcem jej dzieci. Ale jak to miało się zdarzyć, jak te dzieci mają się pojawić, co musi zrobić? Może powinna zapytać Aresa, z którym była teraz bliżej niż ze swoim rodzeństwem? Oparła czoło na swych rękach, mając przed oczami teraz tylko ziemię i swoje stopy.
- Co tu robisz? - usłyszała nagle głos tuż za sobą, poderwała się więc szybko i stanęłą na równe nogi, twarzą do przybyłego. Na szczęście to był on, dobrze że się zjawił, miała nadzieję zadać mu to nietypowe pytanie.
- Siedzę. - Wypaliła szybko, łamiącym się głosem, mimo, że skrzydlaty nie wyglądał na zdenerwowanego. Na jego twarzy malował się stoicki spokój, co było doń nie podobne. Chciał ją zapytać dlaczego tu jest, o czym myśli, ale ugryzł się w język i po prostu usiadł obok, zachęcając by Miriam także usiadła.
- Coś Cię trapi i nad czymś się zastanawiasz. - Mimo, że nie zadał jej pytań, które chciał zadać, zmusił dziewczynę do wyjawienia powodu dla którego wyszła z zamku w tak mroźną noc. Usiadła więc, niezbyt blisko choć i tak bliżej, niż poprzednim razem. Widać było, że powoli się oswaja z nową sytuacją, nowym miejscem i ludźmi. Nawet nie płakała już tak bardzo jak za pierwszym razem, gdy się tu zjawiła. Wydawałoby się, że zapomniałą o rzezi jej wilczych rodziców, jaką zgotował Klan Cierni, ale ona nadal trzymała to wszystko w sercu, nie wylewając zeń swych żali i swego bólu na nikogo, nawet rodzeństwo. Była zdystansowana, choć tak na prawdę potrzebowała przytulenia, ciepła i czułości. Kto miał jej to dać?
- Wczoraj był u mnie... - Zawiesiła się, próbując przypomnieć sobie jego imię. Trwało to jednak zbyt długo i Alfa dokończył za nią:
- Hisham. - Uśmiechnął się doń najserdeczniej i najcieplej jak potrafił, byleby zachęcić jasnowłosą do dalszej rozmowy. Przytaknęła mu na te słowa, nie odwzajemniając jednak uśmiechu.
- Powiedział, że będę miała z nim dzieci. - Spojrzała Aresowi głębo w oczy, wyjawiając swym błękitnym spojrzeniem wszystko, o co chciała zapytać. Jej szklące oczy same wydawały się pytać: "Jak mam stać się matką, czy w ogóle muszę i co właściwie trzeba zrobić, by te dzieci mieć i wychować." Ares przełknął ślinę, rozwierając oczy jak spodki. Nawet jego usta rozchyliły się nieco ze zdziwienia. Odwrócił głowę w stronę zamku, jakby gdzieś tam miał ujrzeć Betę Ognia. Co on ma jej powiedzieć? Ciemnoskóry postawił go w niezręcznej sytuacji. Przecież wiadomo było, że ona nie będzie wiedziała o co chodzi i to właśnie Aresa zapyta a on nie będzie wiedział co jej powiedzieć. Jak ma jej wyjaśnić cały cykl współżycia z partnerem, zachodzenia w ciążę i zakładania rodziny? Przecież to się robi instynktownie. Odwrócił wzrok spowrotem na Miriam, której spojrzenie nadal pytałp a teraz wręcz nawet wierciło dziurę w Alfiej twarzy.
- Posłuchaj... - zaczął, zwilżając śliną wargii. - Jesteś przyszłą Alfą, właściwie już masz zaklepane jej miejsce, ale musisz wiedzieć jeszcze wiele rzeczy, nie znasz jeszcze swoich obowiązków, a jednym z nich jest posiadanie potomstwa. Jest to ważne, bo w Klanach tylko Alfy i Bety mogą się rozmnażać. Inni członkowie nie powinni, bo takie dzieci nie są potomkami władz, nie mają więc w sobie dosyć siły i nie mają porządnego rodu, stają się więc zwykłymi istotami o małych siłach, łatwymi łupami dla wrogów. Dlatego nawet jeśli para, nie dzierżąca władzy chce mieć dzieci, to rozum jednak bierze górę, bo oni wiedzą, że ich potomstwo miałoby małe szanse na przeżycie. Dlatego posiadanie dzieci jest zaszczytem dla Ciebie i Twojego partnera, którym, jak wiesz będzie Hisham. - Wszystko dobrze, lecz Ares wymówił to wszystko zbyt szybko, nie dając zbytniej szansy Miriam do zrozumienia wszystkich słów, jednak ona poradziła sobie z tym i tylko przytaknęła głową, kiedy uciął nagle swą wypowiedź, pozwalając mu mówić dalej.
- Musisz wiedzieć, że Twoim obowiązkiem jest posiadanie potomstwa, które będzie następcami władzy, którym oddacie z partnerem geny, pozwalające im rządzić, kiedy dorosną, tak samo jak i Wy rządzicie teraz. Jeśli chodzi o to w jaki sposób masz zająć w ciążę, nie potrafię Ci tego wyjaśnić. Instynkt Cię tego nauczy... Oraz Hisham. Idź teraz spać a rano spotkaj się z nim. - po tych słowach wstał i sprzedając dziewczynie ostatni serdeczny uśmiech, rozłożył skrzydła i po prostu odleciał. Ma się z nim jutro spotkać. Ale po co? Zrozumiała. Musi mieć dzieci i wychować je na istoty równie silne jak ona. Z pokerową twarzą skierowała swe kroki ku zamkowi.


***

 Alfa nad świtem pojawił się w wierzy zamkowej zamieszkanej przez ciemnoskórego. Wparował doń bez pukania, wiedział jednak, że tamten jest sam, z kim mógłby być? Z Miriam? Ona nawet nie wie gdzie on jest.
- Idiota! - Wrzasnął, nie będąc jednak zdenerwowanym. Humor tej nocy dopisywał mu, bo wiedział, że niedługo zacznie się ten okres, kiedy wszystkie kobiety z Klanów, tak jak zwierzęta, będą w rui, więc będzie to dobry okres na znalezienie partnerki i spłodzenie potomka. Zmarszczył jednak brwi, pozorując zdenerwowanie. Hisham siedział na swym łóżku z jakąś książką w rękach, patrząc się na Alfę szeroko rozwartymi oczyma, który nie dosyć że wszedł sobie bez pukania to jeszcze go na dzień dobry wyzwał. Nie odpowiedział mu, zdezorientowany.
- Byłeś u niej, byłeś u niej idioto i powiedziałeś jej, że ma mieć z Tobą dzieci. Postawiłeś mnie w sytuacji nie do opisania, Ty wiesz, że ona przyszła z tym do mnie i zapytała co ma robić, żeby mieć dzieci? Wiesz, że nawet nie wiedziałem co jej mam powiedzieć? Jesteś popaprany, Hisham. - Udawanie wkurzonego nie udało mu się, bo kącik jego warg drgnął ku górze, co zachęciło Betę do wybuchu śmiechem.
- Aha, cieszysz się. Ciekawe jak Ty sobie teraz z tym poradzisz. - Ares podparł dłonią podbródek, pozorując zamyślenie. Beta uspokoił się trochę, kiedy jego twarz była już czerwona. Przyłożył dłoń do ust, pochamowując napad śmiechu, który próbował wydostać się na zewnątrz. W końcu, wyczerpany, wydał z siebie zaledwie astmatyczny świst.
- Z czym? - Odwrócił wzrok i wstał, wyglądając przez okno, jakby czegoś tam szukał.
- Z nią. Taką niedoświadczoną. Jak nauczysz ją współżycia, zachowania się podczas ciąży i po niej? Niedługo będzie okres rui, masz szansę, by się do niej zbliżyć. - Teraz oczy Hishama zdawały się być ogarnięte przerażeniem.
- Teraz? A ona jest już w ogóle Alfą? Boże, dopiero się tu pojawiła, jest za młoda! - Ostatnie słowo zaakcentował a nawet wykrzyknął.
- Nie mamy czasu, Alfą stanie się za kilka dni i matką też musi. Przecież ma instynkt, który ją poprowadzi i zrobi z niej dobrą matkę. Widzę to w jej oczach, ona będzie doskonałą Alfą i rodzicielką. Musi mieć dużo potomstwa, bo potrzebujemy silnych istot. Wojna jest coraz bliżej, Cierniści już coś planują, czuję to. - Westchnął głośno, wyglądając teraz przez to samo okno, przez które wyglądał ciemnoskóry. - Martwi mnie tylko fakt, że od wszczepu minęło kilka dni a jej skrzydła nie pojawiają się. Ale mam nadzieję, że jej organizm przyjmnie wszczep dosyć dobrze i skrzydła w końcu rozwiną się. Przy okazji możesz to sprawdzić, kiedy już dojdzie co do czego. - Wyszczerzył się do Bety cwanym uśmieszkiem, cofając się w kierunku drzwi.
- Czekam na wrażenia i powodzenia życzę, okres godów powinien zacząć się jutro lub najdalej za trzy dni.
- Masz to, widzę, dokładnie przeliczone. - Hisham stuknął kilkukrotnie palcami o stros cegieł, tworzących ścianę, wizualizując przeliczanie na kalkulatorze. Widząc ten prześmieszny gest, Alfa roześmiał się szczerze i w końcu wycofał z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 3


Rozdział III
- Nie ma mowy, jest za młoda. - powiedział po dłuższym namyśle.
- Ares proszę, muszę ją mieć. Wyobraź sobie naszych potomków. - namawiał go dalej, ze ściśniętymi ku sobie brwiami. Przypominał dziecko proszące matkę o cukierka.
- Potomkowie to jedno, ród to drugie. Ty pochodzisz z porządnego rodu, jesteś potomkiem władców Ognia i Lasów a Ona? Nie wiadomego pochodzenia, wiadomo tylko, że pochodzi z zimnych klimatów, o czym świadczy jej jasna karnacja i blond włosy.
- I właśnie to mi się podoba, może i nie ma rodu ale to nie znaczy, że jest nikim, w końcu ma zostać przywódczynią. - Wyprostował się po tych słowach, pewny tego, że ma rację. Ares przetarł twarz, pozostawiając swą wypowiedź bez komentarza.
- A nasi potomkowie będą wyjątkowi. Wiesz, jakie mieszanki wychodzą z połączenia albinosek z ciemnoskórymi facetami i mulatami.
- Zamknij się Hisham, błagam, zamknij japę, Ty Arabski zasrany genetyku! Żałuję, głąbie, że wybrałem Cię na stanowisko Bety Ognia, żałuję. Znowu wykazujesz się tą swoją charyzmą, znowu mnie przekonałeś. - Hisham uśmiechnął się, ukazując przywódcy biel swych zębów, jakby ten miał pozazdrościć mu urody. - Tylko nie podniecaj się za bardzo. Ona jest niedoświadczona. Jak zamierzasz... Zacząć? - Spojrzał teraz prosto w ciemne, arabskie oczy, z ironią na twarzy.
- Co zacząć? Z nią? Nie wiem, będę podchodził do niej, codziennie bliżej, zagadywał, może i jest niedoświadczona ale posiada instynkt i hormony, odpowiedzialne za coś co się nazywa miłością i pragnieniem przedłużenia gatunku. Wiesz, oksytocyna, fenyloetyloamina, dopamina...
- Skończ, popaprany biologu! I zejdź mi z oczu, idź do niej i próbuj, a ja się pośmieję za każdym razem kiedy oberwiesz w pysk. - Teraz to Ares zaśmiał się głośno, rozłożył skrzydła, gotów odlecieć.
- Nie sądzę, by była nauczona tak traktować mężczyzn. Wygląda na uległą, tym mi będzie łatwiej.
- Bądź ostrożny i pamiętaj że to Ona jest przyszłą Alfą, a Ty tylko Betą. - Wskazał na Araba palcem. - I kiedyś to Ty będziesz musiał się jej słuchać, mimo, że jako partnerka Araba, to ona powinna się go słuchać... - Zamachnął skrzydłami, wzbijając się w powietrze i odleciał, zostawiając ciemnoskórego samego.
*
Wieczorem, Hisham postanowił podjąć pierwszą próbę. Miriam oczywiście siedziała na wieży Zamkowej, wyglądając z tego samego okna co przedwczoraj, kiedy tu przybyła, lecz już nie płakała. Teraz uśmiech gościł na jej twarzy.
- Miriam. Miriam. Miriam, Hassan i Sahar. - Powtarzała swoje oraz rodzeństwa imiona. Wydawała się bardzo podekscytowana faktem, że teraz jakoś się nazywa, że jakoś będą na nią wołać. Hisham wiedział już jak rozpocząć rozmowę.
- Spotkałaś się z rodzeństwem? Widzę, że cały czas studiujesz Wasze nowe imiona. - Zbliżył się doń, jednak na bezpieczną odległość. Stanął dwa metry od jasnowłosej, siadając na podłodze, bo na wieży nie było niczego innego, na czym można by klapnąć.
Miriam odwróciła się, zmieszana. Jej chwilka samotności dobiegła końca. Teraz była skazana na towarzysza i rozmowę z nim. Musi rozmawiać i uczyć się mówić.
- Tak! Przed chwilą. Dlaczego jesteś? - Starannie dobrała słowa, w nadziei, że przybyły zrozumie. Ale chwila, co to w ogóle za człowiek? Nie ma skrzydeł, więc to nie Ares, o tak, to ten dziwny, ciemnoskóry, którego spotkała wtedy u dołu zamku. Ciemne oczy, włosy kruczoczarne, cały był taki ziemny, w przeciwieństwie do niej i rodzeństwa. Wcześniej widywała w okolicach swego lasu, gdzie się wychowała, ludzi ciemnych, to oczywiste, ale nigdy nie miała okazji być tak blisko żadnego z nich. Bacznie mu się przyglądała, a jej obserwacje przerwała wypowiedź owego:
- Dlaczego przyszedłem, masz na myśli? Porozmawiać, może nauczyć Cię czegoś, Aresa nie ma, wiesz, że jest przywódcą, ale ja jestem jego zastępcą. Czyli Betą. - Beta, Beta, kim jest Beta? Zastępca Alfy. Dobrze.
- Ja będę Alfą, tak jak Ares! - Wyprostowała się dumnie. Przestała już bać się tutejszych istot, skrzydlatych czy nie, tych wilczych i kocich, z kopytami czy rogami. W końcu kiedyś będzie ich przywódczynią i będą się jej słuchać.
- Dobrze, że w końcu to do Ciebie dotarło. W końcu poznasz i swoje obowiązki, jako Alfy. Jednym z nich jest posiadanie partnera oraz potomstwa. - Miriam zmieszała się w tej chwili. Dwa nowe słowa, uwaga, partner i potomstwo. Niewidzialny znak zapytania wisiał nad jej głową.
- To oznacza, że musisz mieć potomków, którzy przedłużą ród władców. Musisz mieć dzieci, tak jak Twoi rodzice mieli Ciebie, dziecko. Rozumiesz? - Kiwnęła głową, choć nie do końca rozumiała. Spuściła z Araba wzrok, który powędrował na podłogę. Hisham poczuł się bezradny, nie wiedział jak to wyjaśnić albinosce. W dodatku, jak wyjaśnić, że to on ma być jej partnerem i to z nim ma mieć dzieci. Czy ona w ogóle wiedziała, co się robi, by te dzieci mieć? Stała tak chwilę, gapiąc się w to nędzne podłoże pod jej stopami a potem zamiast uciec, rozpłakać się, zrobiła coś niezwykłego, otóż, podeszła do rozmówcy i usiadła obok niego.
- Rozumiem. Ale kto ma być ojcem tych potomków? - Mrugnęła oczyma dwa razy, wpatrując się teraz uważnie w jego facjatę, starając się cokolwiek zeń wyczytać. Siedziała bardzo blisko, pierwszy raz w swym krótkim życiu była tak blisko człowieka, oprócz swej biologicznej matki i rodzeństwa, oczywiście. Z nimi zawsze się przytulała, bawiła ale ten ciemnoskóry był przecież obcy, a mimo to postanowiła mu zaufać i usiąść blisko niego. Czuła jego zapach i słyszała spokojny oddech. Niesamowite przeżycie. Uśmiechnął się do niej, nie decydując się jednak by ją dotknąć, bo bał się, że ucieknie, zbiegnie na dół i poskarży się Aresowi, osądzając go o gwałt czy coś. Zwilżył śliną zaschnięte wargi, patrząc na nią uważnie.
- Ja. - powiedział, patrząc jak jej twarz coraz bardziej ogarnia zdziwienie i ciekawość.

czwartek, 13 grudnia 2012

Rozdział 2


Rozdział II
Nie była głodna, więc od razu ruszyła schodami w dół Zamku. Cały czas dokuczał jej chłód, jednak nie zwracała na to uwagi, a przynajmniej starała się. Dlaczego tam szła. spotkać się z Aresem? Przecież po tym, jak wydarł się na nią, bałą się go jeszcze bardziej. Ale wiedziała, że jeśli nie wyjdzie z Zamku i nie spotka się z nim, on wróci na wieżę i zabierze ją tam siłą.
Miał rację, co do łatwości wyjścia z Zamku, bowiem za raz po zejściu schodami na sam dół, jej oczom ukazało wię ogromne wyjście, za nim te ogromne pola i troszeczkę promieni słonecznych. W zamku były rzecz jasna inne osoby, wiele z nich także posiadało skrzydła, wiele z nich pod postacią wilków, kotów, nawet szczurów i ptaków. Jak to możliwe, by być raz człowiekiem a za chwilę zwierzęciem? Jak to jest mieć cztery łapy, sterczące uszy i ogon? Albo te skrzydła? Oczywiście znów zaczęła za dużo rozmyślać, kiedy usłyszała chrząknięcie za swoimi plecami. Odwróciła się i ujrzała wysokiego mężczyznę, wydającego się jeszcze dziwniejszym od jej poprzedniego towarzysza. Ten nie miał skrzydeł ale jaką miał urodę! Jego karnacja była śniada, a więc o wiele ciemniejsza od jej, oczy ciemne, bardzo ciemne, możnaby weń zatonąć. Jego włosy były kręcone, kruczoczarne, lśniące.  Zarost jego, choć krótki, świadczył o dojrzałym wieku mężczyzny. Całkowite przeciwieństwo Miriam, uchodzącej za albinoskę. Aż rozchyliła usta z wrażenia.
- Nie patrz tak na mnie, raczej idż na zewnątrz bo Alfa czeka tam na Ciebie - wskazał palcem ku wyjściu po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, pospiesznym krokiem. Zszokowana urodą nowo "poznanego", wybyła w końcu poza zamek. Stojąc na moście, pozwalającym jej przejść przez fosę, ujrzała Aresa, który już ją dostrzegł i stał, patrząc na nią ze zmarszczonym czołem. Wyglądał na zniecierpliwionego. Podeszła doń, lecz on nie wypomniał jej spóźnienia, od razu przechodząc do rzeczy.
- Musisz się wiele nauczyć, zanim zostaniesz Alfą. - Powiedział. Kim? Alfą? Kim jest Alfa? Czy to jej nowe imię? Zaczęła nerwowo rozglądać się na wszystkie strony, cały czas zachowując milczenie, które mogłoby nie jednego doprowadzić do szału. Jednak Ares wiedział, że Miriam nie jest niemową, lecz po prostu jest zszokowana całą sytuacją, w końcu tyle już ma za sobą, po cóż dodatkowo ją stresować, zmuszając do mówienia? Nie oczekiwał odeń odpowiedzi, więc kontynuował swą przemowę.
- Zostaniesz przywódczynią Klanu Ognia, tak wiem, myślisz pewnie, dlaczego akurat Ty a nie Twoja siostra lub brat. Otóż dlatego, że to Ty jesteś z nich wszystkich najsilniejsza. - Złapał ją za ramiona i spojrzał w te przerażone, ogromne oczy, patrzące na niego ze strachem. - Teraz się boisz, ale niedługo to inni będą bać się Ciebie. Za jakiś czas, tak jak i mnie, urosną Ci skrzydła a radioaktywny wirus przestanie wyjadać Ci wnętrza. - Wyjadać wnętrza? Miriam zrozumiała, odruchowo łapiąc się za brzuch. A więc tam było coś, co jadło jej jelita, żołądek, serce?
- Co..? - Proszę, padło jej pierwsze słowo. Brawo, może w końcu zacznie się jakiś dialog zamiast monologu, na który odpowiedzią były tylko wystraszone spojrzenia i twarz, na której namalowane było zbłądzenie. Ares wywrócił teatralnie oczyma. Ona była jak dziecko, uczące się życia a on jak jej ojciec. Ona niczego nie ogarniałą, niczego nie rozumiała.
- Posłuchaj, kiedy oni zabili Twoich rodziców i siostrę w tym lesie, a potem próbowali Ciebie i rodzeństwo, skazili las radioaktywnie. Pewnie celem było właśnie zabicie was w ten sposób. Dlatego, kiedy zorientowaliśmy się, że wirust dotarł do waszych organizmów, Twojego, Twojej siostry i brata, musieliśmy działaś szybko. Nasz mistrz, medyk, prawie Bóg, który może wiele, nadał wam zdolności regeneracyjne, byście nie pomarli od wirusa a w przyszłości także i od  ran, odniesionych na wojnach i bitwach. Więc teraz nie tylko wirus nie jest dla was groźny ale i rany, bo kiedy się skaleczycie, rana zacznie goić się szybciej niż powinna. - Zastanowił się chwilę, co więcej może powiedzieć. - Przypuśćmy, że osoba kaleczy się i jej rana goi się w osiem dni, a potem zostawia bliznę. W Twoim przypadku, rana zagoi się w kilka sekund, nie zostawiając blizny. - Słuchała go uważnie, starając się zrozumieć każde słowo, co nawet jej wychodziło. Odetchnęła z uglą, myśląc, że rany są jej teraz nie groźne i nawet ten wirus, który rzekomo zjadał jej kiszki.
- A gdzie brat, siostra? - Kolejne słowa padły z jej ust, oczywiście było to pytanie. Pytanie dziecka do ojca. Wcześniej już głowiła się, gdzie oni są, przeraziła się, myśląc, że coś im się stało, ale skoro skrzydlaty o nich wspominał, to znaczyło że są tu gdzieś. Rozejrzała się, poszukując ich wzrokiem.
- Są w zamku, zobaczysz się z nimi, kiedy zrozumiesz, że jesteś przyszłą Alfą. - A więc mieli być dlań nagrodą, za dobre sprawowanie. Znowu to słowo. Alfa. Kim była Alfa? 
- Alfa. To moje imię? - Spytała, a Ares przyłożył do twarzy dłoń, przecierając ją całą, jakby płakał. Jego twarz przybrałą wyraz bezradności i zrezygnowania, nie było jednak nań zdenerwowania.
- Nie... Alfa to tytuł przywódczyni Klanu. Taka sama Alfa jak te wilcze Alfy. Myślałem, że jako wilcza córka o tym wiesz. Twoje imię brzmi zupełnie inaczej jak i Twojego rodzeństwa. Odkąd tu jesteście, macie nowe imiona, choć wątpię, że jakiekolwiek mieliście wcześniej.
- Jakie? - spytała, unosząc w zdziwieniu łuki brwiowe ku górze.
- Nosicie Arabskie imiona, co było pomysłem naszych Bet, zastępców Alf, ponieważ Hisham jest Arabem. Nie bardzo byłem temu pomysłowi przychylny, ale ustąpiłęm głupkowi.
- Kto to jest Arab? - spytała szybko, zapominając już o swej poprzedniej ciekawości dotyczącej jej i rodzeństwa imion. Ares pogładziłsię po skroni, nie wiedząc, jak wytłumaczyć to pojęcie dziewczynie, oraz na które pytanie w ogóle najpierw odpowiedzieć. No dobrze, kim jest Arab?
- To jest... Człowiek, no, to znaczy, to są ludzie, którzy mieszkają... W takim rejonie nieco cieplejszym od tego zimnego... I no, dlatego mają i ciemniejszą karnację... - Zastanowił się, co on w ogóle mówi. - Dowiesz się sama, potem. A na imię masz Miriam. Twoja siostra to Sahar a brat to Hassan.
- Miriam, Sahar, Hassan - powtórzyła przyszła Alfa, by lepiej zapamiętać. I pierwszy raz podczas swojego pobytu tutaj, uśmiechnęła się.

niedziela, 2 grudnia 2012

Rozdział 1


Chłód tego listopadowego wieczoru dawał się odczuwać coraz silniej na skórze młodej Miriam, spoglądającej z wieży zamkowej na rozciągające się i ginące wraz z linią horyzontu pola. Zwłaszcza, że te zamkowe okna nie miały szyb. Zwłaszcza, że lęk wysokości dziewczyny był silniejszy niż uczucie zimna. Już od godziny wpartywała się w zielone pola, które były puste. Takie puste i takie ogromne, podobnie jak puste było teraz jej serce i jak ogromny ból musiała weń dźwigać. Nawet nie zorientowała się, kiedy jej oczy nabrzmiały łzami a pierwsza jej łza spłynęła po bladym licu.
Wtedy właśnie zjawił się on. To dziwne coś, co trudno było nazwać człowiekiem, bo posiadało skrzydła i potrafiło latać. Ciekawe jak to jest być uskrzydlonym? Ciekawe jak to jest umieć latać. Jak dotąd widywała tylko latające ptaki, ale nigdy nie przypuszczała, że ludzie też mogą posiadać skrzydła.
- Nie wychylaj się, bo spadniesz. - Słowa mężczyzny wypełniły głowę Miriam, która odruchowo cofnęła się dalej okna. Wzrok z ogromnych łąk przeniosła na mężczyznę, którego imienia wciąż nie potrafiła zapamiętać. Wpatrywała się w jego ogromne, zielone oczy, kruczoczarne włosy i równie bladą jak i jej karnację. Nie byłby niczym dziwnym dla dziewczyny, gdyby nie te skrzydła. Jak on tego używał? Jak w ogóle można latać? Ten dziwny człowiekopodobny niewiadomo kto twierdził, że ocalił Miriam, jednak ona sądziła, że zabierając ją do tego dziwnego świata, pozbawił ją szczęścia. Gdzie ona w ogóle była? Tkwiła w jakiś zamku, otoczonym ogromnymi, przerażającymi, pustymi łąkami. Co to za miejsce?
- Ciągle mi się przyglądasz, gdy się zjawiam, jakbym był potworem. - odezwał się, przecinając ten gruby sznur myśli, zasysających dziewczęcy mózg.
- Jesteś. - Odezwała się odruchowo, jednak za chwilę ugryzła się w język. Wolała uważać na słowa, nie wiadomo do czego przybyły wraz z jego skrzydłami był zdolny.
- Nie jestem. Jestem hybrydą, mieszanką Anioła i człowieka, już to mówiłem. - Faktycznie, wspominał dziewczynie wiele razy. Ale słowo "hybryda" było zbyt trudne, by dziewczyna mogła je zapamiętać. Przecież mówić nauczyła się niespełna rok temu a teraz ten skrzydlaty facet wymaga od niej zapamiętywania takich słów. Nawet nie wiedziała co ma mu odpowiadać, była taka zagubiona, zdesperowana, przecież ona nawet nie miała pojęcia chyba kim jest i co tutaj robi. Miała dopiero czternaście lat, a wydawało się, że przeżyła więcej niż niejeden pięćdziesięciolatek. Zanim została zabrana przez skrzydlatego mężczyznę do tego zamku, przeżyła rzeczy, o których nie śniła większość dziewczyn w jej wieku. Widziała śmierć własnej siostry, martwe ciała swoich przybranych rodziców, którzy co prawda byli wilkami, wychowującymi ją od niemowlęcia, lecz kochała ich bardziej niż własne życie. Widziała ogień, walkę, krew. Dlaczego te dziwaczne stworzenia na karych koniach rozpalili pożar w lesie, w którym się wychowała? Dlaczego zabili jej wilczych rodziców, jej siostrę, dlaczego próbowali zabić także i ją wraz z pozostałą trójką rodzeństwa? I dlaczego ten skrzydlaty, stojący teraz z nią na środku wieży zamkowej, zabrał ją wraz z braćmi i siostrą do tego zamku? Miriam wiele razy szczypała się po rękach, sprawdzając czy to nie jest przypadkiem zły sen. Niestety. To była rzeczywistość. W dodatku niezbyt pozytywna i kolorowa.- Przestań o tym myśleć! - Krzyknął w końcu uskrzydlony, sprowadzając dziewczynę na ziemię. Spojrzała na niego przerażona, łzy znów stanęły w jej oczach, podobnie jak serce omal nie stanęło w jej piersi. Nie chciał krzyknąć, jednak dobrze wiedział o czym myśli. Potrafił odczytać z jej umysłu wszystko, każdy szczegół, zobaczyć każdy obraz w jej wyobraźni.- Nie gap się tak na mnie, wiesz, że potrafię czytać w myślach. Masz o tym nie myśleć. - Uniósł palec wskazujący ku górze, dając wrażenie, jakby dziewczynie groził. -To już się wydarzyło i nic na to nie poradzisz, powinnaś być mi nawet wdzięczna za to, że uratowałem życie Tobie i twojemu rodzeństwu. Gdybyśmy wraz z Klanem nie zjawili się w porę, bylibyście już dawno w krainie wiecznych łowów. Albo i gdzie indziej. - Opuścił dłoń, beznamiętnie patrząc się na przerażoną, gotową wybuchnąć płaczem Miriam. Oczywiście, że było mu jej żal. Była taka malutka przy nim, taka bezbronna i zagubiona. Jej jaśniutkie blond włosy, sięgające do pasa, zasłaniały teraz jej twarz, nie mógł więc ocenić czy już płacze czy jeszcze trzyma cały ten żal w sobie. Milczał chwilę, patrząc jednak wciąż na jej blade lica, nadal jednak suche. W końcu uniosła głowę i jej błękitne oczy spoczęły na facjacie skrzydlatego. Nie było w nich łez ani żadnych emocji. Ból, żal, strata i krzywna, to wszystko co zeń wyczytał. Wiedział, że jeśli ma z niej uczynić Alfę, przywódczynię swego Klanu, musi być wobec niej nieco surowy i zdystansowany. Tylko takim sposobem był w stanie nauczyć ją bycia silną, odważną, szlachetną i mężną. W Mystical Bordeaux nie było miejsca na łzy, strach i wieczny smutek.
- Weź się w garść, idź coś zjedz i zejdź na dół. Łatwo znajdziesz drogę wyjściową z Zamku. Stań za raz za fosą, zjawię się tam w ciągu kilku minut. - Powiedział, spokojniejszym tonem, chcąc uspokoić sytuację. I zniknął.

Dzień dobry!

Witam, na swoim blogu będę poblikowała rozdział po rozdziale mojej książki fantastycznej. Mam nadzieję, że podołam i będzie to pierwsza powieść, którą uda mi się skończyć. Przypuszczam, że będzie sporo błędów, może i niejasności więc od tego, drodzy czytelnicy macie możliwość komentowania. Piszcie wszystko co chcecie, o tym co Wam się podoba a co nie, co powinnam zmienić, poprawić, dopieścić lub usunąć. Życzę miłego czytania.

Zapraszam też na mojego drugiego bloga: [KLIK!]


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy wieść o narodzinach czwórki rodzeństwa, których ukryta siła jest w stanie przeszkodzić przywódcy złego Klanu Cierni, dociera do rządzącego weń Hefajstosa, postanawia on pozbawić życia swych przyszłych potężnych przeciwników. Jednak los okaże się dla trójki z nich łaskawy i zostaną ocaleni przez Aresa, przywódcę Klanu Ognia, próbującego bezskutecznie wprowadzić pokój na tereny Mystical Bordeaux. Zagubiona Miriam, wyszkolona i posadzona na stanowisku przywódczyni w bardzo młodym wieku, mimo dręczących ją wpomnień, wewnętrznych katuszy, sumieni, nieszczęśliwych miłości, z całych sił będzie starała się zwalczyć złe Klany, rządzące przez morderców. Przede wszystkich morderców najbliższych jej osób.