Rozdział
III
- Nie ma mowy, jest za młoda. - powiedział po dłuższym namyśle.
- Ares proszę, muszę ją mieć. Wyobraź sobie
naszych potomków. - namawiał go dalej, ze
ściśniętymi ku sobie brwiami. Przypominał dziecko proszące matkę o cukierka.
- Potomkowie to jedno, ród to drugie. Ty
pochodzisz z porządnego rodu, jesteś potomkiem władców Ognia i Lasów a Ona? Nie
wiadomego pochodzenia, wiadomo tylko, że pochodzi z zimnych klimatów, o czym
świadczy jej jasna karnacja i blond włosy.
- I właśnie to mi się podoba, może i nie ma rodu
ale to nie znaczy, że jest nikim, w końcu ma zostać przywódczynią. - Wyprostował się po tych słowach, pewny tego, że ma rację. Ares
przetarł twarz, pozostawiając swą wypowiedź bez komentarza.
- A nasi potomkowie będą wyjątkowi. Wiesz,
jakie mieszanki wychodzą z połączenia albinosek z ciemnoskórymi facetami i
mulatami.
- Zamknij się Hisham, błagam, zamknij japę, Ty
Arabski zasrany genetyku! Żałuję, głąbie, że wybrałem Cię na stanowisko Bety
Ognia, żałuję. Znowu wykazujesz się tą swoją charyzmą, znowu mnie przekonałeś. - Hisham uśmiechnął się, ukazując przywódcy biel swych zębów, jakby
ten miał pozazdrościć mu urody. - Tylko
nie podniecaj się za bardzo. Ona jest niedoświadczona. Jak zamierzasz...
Zacząć? - Spojrzał teraz prosto w ciemne, arabskie oczy, z ironią na twarzy.
- Co zacząć? Z nią? Nie wiem, będę podchodził do
niej, codziennie bliżej, zagadywał, może i jest niedoświadczona ale posiada
instynkt i hormony, odpowiedzialne za coś co się nazywa miłością i pragnieniem
przedłużenia gatunku. Wiesz, oksytocyna, fenyloetyloamina, dopamina...
- Skończ, popaprany biologu! I zejdź mi z
oczu, idź do niej i próbuj, a ja się pośmieję za każdym razem kiedy oberwiesz w
pysk. - Teraz to Ares zaśmiał się głośno, rozłożył skrzydła, gotów
odlecieć.
- Nie
sądzę, by była nauczona tak traktować mężczyzn. Wygląda na uległą, tym mi
będzie łatwiej.
- Bądź ostrożny i pamiętaj że to Ona jest
przyszłą Alfą, a Ty tylko Betą. - Wskazał
na Araba palcem. - I kiedyś to Ty
będziesz musiał się jej słuchać, mimo,
że jako partnerka Araba, to ona powinna się go słuchać... -
Zamachnął skrzydłami, wzbijając się w powietrze i odleciał, zostawiając
ciemnoskórego samego.
*
Wieczorem,
Hisham postanowił podjąć pierwszą próbę. Miriam oczywiście siedziała na wieży
Zamkowej, wyglądając z tego samego okna co przedwczoraj, kiedy tu przybyła,
lecz już nie płakała. Teraz uśmiech gościł na jej twarzy.
- Miriam. Miriam. Miriam, Hassan i Sahar. - Powtarzała swoje oraz rodzeństwa imiona. Wydawała się bardzo
podekscytowana faktem, że teraz jakoś się nazywa, że jakoś będą na nią wołać.
Hisham wiedział już jak rozpocząć rozmowę.
- Spotkałaś się z rodzeństwem? Widzę, że cały
czas studiujesz Wasze nowe imiona. - Zbliżył
się doń, jednak na bezpieczną odległość. Stanął dwa metry od jasnowłosej,
siadając na podłodze, bo na wieży nie było niczego innego, na czym można by
klapnąć.
Miriam
odwróciła się, zmieszana. Jej chwilka samotności dobiegła końca. Teraz była
skazana na towarzysza i rozmowę z nim. Musi rozmawiać i uczyć się mówić.
- Tak! Przed chwilą. Dlaczego jesteś? - Starannie dobrała słowa, w nadziei, że przybyły zrozumie. Ale
chwila, co to w ogóle za człowiek? Nie ma skrzydeł, więc to nie Ares, o tak, to
ten dziwny, ciemnoskóry, którego spotkała wtedy u dołu zamku. Ciemne oczy,
włosy kruczoczarne, cały był taki ziemny, w przeciwieństwie do niej i
rodzeństwa. Wcześniej widywała w okolicach swego lasu, gdzie się wychowała,
ludzi ciemnych, to oczywiste, ale nigdy nie miała okazji być tak blisko żadnego
z nich. Bacznie mu się przyglądała, a jej obserwacje przerwała wypowiedź owego:
- Dlaczego przyszedłem, masz na myśli?
Porozmawiać, może nauczyć Cię czegoś, Aresa nie ma, wiesz, że jest przywódcą,
ale ja jestem jego zastępcą. Czyli Betą. - Beta, Beta, kim jest Beta?
Zastępca Alfy. Dobrze.
- Ja będę Alfą, tak jak Ares! - Wyprostowała się dumnie. Przestała już bać się tutejszych istot,
skrzydlatych czy nie, tych wilczych i kocich, z kopytami czy rogami. W końcu
kiedyś będzie ich przywódczynią i będą się jej słuchać.
- Dobrze, że w końcu to do Ciebie dotarło. W
końcu poznasz i swoje obowiązki, jako Alfy. Jednym z nich jest posiadanie
partnera oraz potomstwa. - Miriam zmieszała się
w tej chwili. Dwa nowe słowa, uwaga, partner i potomstwo. Niewidzialny znak
zapytania wisiał nad jej głową.
- To oznacza, że musisz mieć potomków, którzy
przedłużą ród władców. Musisz mieć dzieci, tak jak Twoi rodzice mieli Ciebie,
dziecko. Rozumiesz? - Kiwnęła głową, choć nie do końca rozumiała. Spuściła
z Araba wzrok, który powędrował na podłogę. Hisham poczuł się bezradny, nie
wiedział jak to wyjaśnić albinosce. W dodatku, jak wyjaśnić, że to on ma być
jej partnerem i to z nim ma mieć dzieci. Czy ona w ogóle wiedziała, co się robi,
by te dzieci mieć? Stała tak chwilę, gapiąc się w to nędzne podłoże pod jej
stopami a potem zamiast uciec, rozpłakać się, zrobiła coś niezwykłego, otóż,
podeszła do rozmówcy i usiadła obok niego.
- Rozumiem. Ale kto ma być ojcem tych potomków? - Mrugnęła oczyma dwa razy, wpatrując się teraz uważnie w jego
facjatę, starając się cokolwiek zeń wyczytać. Siedziała bardzo blisko, pierwszy
raz w swym krótkim życiu była tak blisko człowieka, oprócz swej biologicznej
matki i rodzeństwa, oczywiście. Z nimi zawsze się przytulała, bawiła ale ten
ciemnoskóry był przecież obcy, a mimo to postanowiła mu zaufać i usiąść blisko
niego. Czuła jego zapach i słyszała spokojny oddech. Niesamowite przeżycie.
Uśmiechnął się do niej, nie decydując się jednak by ją dotknąć, bo bał się, że
ucieknie, zbiegnie na dół i poskarży się Aresowi, osądzając go o gwałt czy coś.
Zwilżył śliną zaschnięte wargi, patrząc na nią uważnie.
- Ja. -
powiedział, patrząc jak jej twarz coraz bardziej ogarnia zdziwienie i
ciekawość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz